Wasze historie

Jerzy

Moje rodzinne coming outy

W internecie lub księgarniach można znaleźć artykuły oraz poradniki dla rodziców dotyczące coming outów dzieci. Temat coming outu rodziców przed dziećmi nie jest poruszany. Za namową autora bloga opisałem, jak to było w moim przypadku. Może ktoś będzie mógł się wesprzeć na moim przykładzie. Może ktoś uwierzy, że coming out przed dziećmi jest możliwy. Historia każdego homomęża/każdej homożony jest trochę inna. Mamy jednak wspólne lęki i podobne cele. Stąd nadzieja, że być może pomogę doświadczeniem.

Tło

Mam czterdzieści parę lat. Mieszkam w dużym mieście. Przez 18 lat byłem (jestem nadal formalnie) w związku małżeńskim z kobietą. Mniej więcej półtora roku temu wyoutowałem się przed żoną. Mam troje dzieci w wieku od prawie 10 do prawie 17 lat: dwie córki i syna.

Od kilkunastu miesięcy moje życie zmienia się. Czasem wydaje mi się, że to długo. Innym razem myślę, że zmiany postępują szybko. W gruncie rzeczy, tempo nie jest istotne. Nie mam wyznaczonego terminu. Od początku wiedziałem, że aby ułożyć życie przed sobą, muszę zabezpieczyć to, które już zbudowałem.

Coming out

Trudniejsze i łatwiejsze momenty przeplatają okresy pozornej ciszy. Pozornej, bo w głowie prawie cały czas kotłują się myśli i przygotowania do kolejnego etapu.

Na samoakceptację potrzebowałem mniej więcej roku. Trochę dłużej zajęło mi pokonanie poczucia winy. Tyle samo czasu potrzebne było, bym mógł odbudować partnerskie relacje z żoną. Słowo odbudowa brzmi może na wyrost… W każdym razie nawiązaliśmy nić porozumienia i współpracy. Jednocześnie idziemy w kierunku rozłączenia się. Celowo nie piszę o rozstaniu. Bo zawsze będziemy mieli coś wspólnego. Musimy nauczyć się znowu żyć samodzielnie. Jesteśmy dorośli, mamy kawał życia za sobą, dogadujemy się. Ale co z dziećmi?

Do rozmów z nimi dojrzewałem długo. Miotały mną skrajne emocje: dławiący lęk, zwątpienie, czasem ślepa nadzieja. Chciałem im powiedzieć. Chciałem być sobą także przed nimi. Nie chciałem, by przypadkiem odkryły mój sekret, albo co gorsza, dowiedziały się o nim od kogoś obcego. Jednocześnie wiedziałem, że istnieje ryzyko, że nie poradzą sobie z wiadomością, że ich ojciec jest gejem. Bałem się, że je skrzywdzę, że się ode mnie odwrócą, że poniosą z mojej winy przykre konsekwencje.

Cały czas porządkowałem myśli. Odsączałem zbędne emocje, aż w końcu poczułem, że jestem gotów zmierzyć się z sytuacją, którą może przynieść mój coming out. Przede wszystkim przestałem się bać i uciekać od problemu. Po drugie odłożyłem na bok poczucie winy, które na pewno znacie sami. Po trzecie uwierzyłem, że stałem się wystarczająco silny, aby pomóc dzieciom oswoić się z informacją, którą zamierzałem im przekazać, tak jak wcześniej na swój sposób pomagałem żonie.

Zacząłem od najstarszej córki – już licealistki. Podszedłem do sprawy metodycznie. Przygotowałem swoją wypowiedź punkt po punkcie. Zaprosiłem ją do restauracji, ale zdecydowałem, że powiem jej w drodze do niej, by uniknąć ewentualnej sceny. W rzeczywistości sprawy potoczyły się inaczej. Byłem mocno zdenerwowany. W trakcie spaceru rozmawialiśmy o wszystkim, tylko nie o tym, o czym zamierzałem. Na miejscu nie wiedziałem, jak zacząć rozmowę. Z nieoczekiwaną pomocą przyszła mi karta dań. Córka przeczytała „kanapka lgbt” i to był punkt zaczepienia. W trzecim zdaniu, wyznałem, że jestem gejem i wytłumaczyłem, dlaczego kilkanaście miesięcy wcześniej zaprzeczyłem, gdy sama mnie o to znienacka zapytała. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że dalej poszło już gładko. Rozmawialiśmy o związkach międzyludzkich, o miłości romantycznej i o partnerstwie, o zmieniającej się relacji między mną a jej mamą. Dyskutowaliśmy o tym, jakie zmiany mogą zajść w przyszłości. Uspokoiłem jej lęk wyznaniem, że mama wie, że jestem gejem oraz że zmagamy się z tą sytuacją już od ponad roku. Wie także o tym, że zabrałem ją do restauracji, by się wyoutować. Byliśmy wobec siebie szczerzy. Rozmawialiśmy o moich nowych znajomych i przyjaciołach. Córka zauważyła, że chociaż widziała wcześniej smutek i zdenerwowanie u mamy i u mnie, doceniła, że nie ma między mną a mamą kłótni i niechęci, ani też sztucznego udawania, że nic się nie dzieje. Życzyła mi nawet, abym rozwinął partnerskie relacje z mamą i poznał mężczyznę, z którym ułożyłbym sobie życie. Rozmowa przyniosła mi ulgę. Córce nie przysporzyła lęku.

Mogłem zacząć myśleć o rozmowie z kolejnymi dziećmi. Już wcześniej, podczas wakacji, na których byłem sam z dwójką młodszych pociech, zacząłem sprawdzać ich wiedzę i sondować ich nastawienie do osób nieheteronormatywnych. Z pomocą przyszła mi na przykład tęczowa ławka, na której bez skrępowania robiliśmy sobie zdjęcia. Tematem do rozmów był fakt powszechnego noszenia przez mężczyzn bransoletek lub depilowania ciała, co w polskim kręgu kulturowym jest traktowane jako niemęskie, a nawet może być negatywnie odbierane. Gdy leżymy na plaży, mamy w zwyczaju opowiadać sobie bajki. Zacząłem więc wplatać w historie pary chłopaków lub dziewczyn. Moje dzieci przyjęły te opowiadania bez sensacji.

Minęło kilka tygodni. Dojrzałem do kolejnej rozmowy z kończącym szkołę podstawową synem. Tej rozmowy obawiałem się dużo bardziej. Ale znowu przyszedł taki moment, gdy poczułem, że jestem na nią gotowy. No i miałem za sobą już wcześniejsze pozytywne doświadczenie.

Stworzyłem okazję do rozmowy poza domem. Po trochę przydługim wstępie, na który nastolatek zareagował zniecierpliwieniem, przeszedłem do sedna sprawy. Użyłem wyrażenia „jestem homoseksualny”, którego syn nie zrozumiał. Zrozumiał za to zdanie „jestem gejem”. Podobnie, jak podczas rozmowy z jego siostrą, byłem z nim zupełnie szczery. Ponieważ o to zapytał,  wyjaśniłem, jak to się stało, że się ożeniłem i jak mój coming out wpłynął na relację z jego mamą i jak może wyglądać przyszłość. Przyznałem, że rozważam wyprowadzkę, ale zapewniłem, że będzie to zmiana, a nie porzucenie. Zwróciłem uwagę, że on stając się starszy, również będzie coraz częściej wybywał z domu. Zapewniłem, że go kocham i będę go wspierał, niezależnie, gdzie będę mieszkał, a nie biorę pod uwagę wyprowadzki do Hong-Kongu, tylko do dzielnicy, która będzie skomunikowana z naszym domem autobusem lub tramwajem. Ponownie ulgę przyniosła informacja, że o mojej homoseksualności wie mama oraz starsza siostra. Tego samego wieczoru żona rozmawiała z synem. Zwierzył jej się z tego, co go niepokoi. Ona potwierdziła, że rozglądamy się za mieszkaniem dla mnie. Syn znalazł element przygody w całej sytuacji, a mianowicie, że będzie można do mnie przyjeżdżać na weekend. Od czasu do czasu pytam syna, czy nie ma negatywnych emocji związanych ze mną lub naszą rozmową. Odpowiada, że nie ma. Pozostaliśmy sobie bliscy.

Wyraził natomiast obawę, że może lepiej nie mówić dziadkom, gdyż może nie będą już chcieli się z nami widywać. Odpowiedziałem mu, że nie wiem, czy porozmawiam z nimi tak jak z nim. Ponadto zapewniłem, że jeśli pojawiłby się  taki problem, to stanę w ich obronie: dziadkowie mogą nie chcieć się widywać ze mną, ale nie mogą odtrącać wnuków. Z drugiej strony nie podejrzewam, aby to w ogóle mogło mieć miejsce. 

Teraz czeka mnie jeszcze rozmowa z najmłodszą córką. Znowu muszę nabrać sił i odwagi, a kiedy będę gotów, wyoutuję się także przed nią. Rozważam, aby tę ostatnią rozmowę przeprowadzić wspólnie z żoną.

Wnioski

Rozmowa z najstarszą córką była wyjątkowa. Przekonałem się, jak dojrzałe mam dziecko. Z kolei ona doceniła, że potraktowałem ją jak poważną młodą osobę oraz że podzieliłem się niełatwym sekretem.

Po fakcie zrodziła się we mnie myśl, że w zasadzie na pozytywny wynik rozmowy pracowałem przez kilkanaście lat, budując z nią dobrą rodzicielską relację opartą na wsparciu, miłości i akceptacji oraz na wyznaczaniu ram, zasad i granic. Podobne poczucie powróciło po rozmowie z synem. Ta relacja będzie trudniejsza, jak zazwyczaj bywają relacje ojców z synami. Zbudowałem jednakże wcześniej fundament, którego nie naruszył mój coming out. Zależało mi, aby pokazać dzieciom, że pomimo zmiany, jaką było przyznanie się do mojej homoseksualności, jestem nadal tym samym człowiekiem.

Syna, z racji młodszego wieku, wsparłem dodatkowo rozmową o ludziach lgbt+ w ogóle: o tym, że chcą  tworzyć relacje, żyć tak samo jak inni, heteronormatywni ludzie. Ze względu na to, że w oczach większości są inni, geje i lesbijki są obiektem drwin i ataków, a przecież człowiek nie jest zły dlatego że jest gruby, leworęczny, niski, lub gdy będąc mężczyzną, kocha innego mężczyznę. Zwróciłem jego uwagę na fakt, że wielu homoseksualnych osób, zwłaszcza mężczyzn, nie może zostać rodzicami. Podkreśliłem, że ja należę do mniej licznej grupy szczęściarzy.

Podsumowanie

Uważam, że rozmowy z dziećmi dały mi siłę wynikającą z bycia prawdziwym i autentycznym. Zniknęła przeszkoda, która, chociaż niewidzialna, w jakiś sposób utrudniała mi w ostatnim czasie utrzymywanie bliskich relacji z dziećmi. Mam za sobą pierwsze rozmowy z dwójką z nich. Będą kolejne, bo życie nie stoi w miejscu i przyniesie dalsze zmiany. Na przykład w odróżnieniu od starszej siostry, do świadomości syna nie dociera możliwość, że mogę związać się z mężczyzną.

Również seksualność oraz wątki lgbt+ w ogóle przestały być tematem tabu. Nikt nie jest nimi zażenowany ani onieśmielony. Ja  zaś wreszcie nie boję się zdemaskowania.

Przed rozmową z synem przeczytałem książkę autorstwa Kittredge Cherry „Coming out – co ukrywać, a o czym mówić” . Jest w niej krótki rozdział poświęcony ujawnianiu sekretów (nie tylko dotyczących orientacji seksualnej) w rodzinie oraz przed dziećmi. Dodające otuchy było zdanie przekonujące, że dzieci dużo lepiej niż nam się wydaje znoszą trudne tematy.

Niedawno uczestniczyłem w spotkaniu z psycholożką-seksuolożką dziecięcą, podczas którego rozmawialiśmy właśnie o coming outach i o rozstaniach rodziców. Oprócz gotowości rodzica do odbycia rozmowy, sprawdzenia wiedzy dziecka w temacie, o którym chcemy porozmawiać, psycholożka zwróciła uwagę na trzy istotne elementy. Po pierwsze, gdy mówimy dziecku o relacji z żoną/mężem, podkreślamy, że problemy lub rozejście dotyczy właśnie tych dwóch osób i zapewniamy o stałości uczuć jednego jak i drugiego rodzica do dziecka. Po drugie mówimy językiem zrozumiałym dla dziecka i o sprawach dla niego zrozumiałych. Po trzecie, co może być odciążające, nie musimy, a nawet nie powinniśmy dzielić się z dzieckiem szczegółami dotyczącymi nas. Nie zaburzamy relacji rodzica i dziecka kwestiami, których w innej sytuacji byśmy nie poruszyli.

Na koniec, drogi tęczowy rodzicu, życzę Ci odwagi, abyś – jeśli uważasz że tak będzie dobrze – porozmawiał o sobie ze swoim dzieckiem.

Adrian

Oto historia mojej drogi życiowej – poplątanej i pełnej niezrozumiałych zdarzeń i wyborów, uczucia inności, chęci zadowolenia całego świata dookoła.

Jako mały chłopiec, zamiast bawić się z kolegami na podwórku w policjantów i złodziei, wolałem przebywać w gronie dziewczyn. Wychowałem się z dwiema siostrami, które z racji tego, że byłem najmłodszy, musiały się mną opiekować. Zabierały mnie do koleżanek, grałem z nimi w gumę, klasy i inne dziewczyńskie zabawy. Z czasem zaprzyjaźniłem się z moimi dwiema kuzynkami, z którymi spędziłem całe dzieciństwo.

W okresie dojrzewania nie bardzo wiedziałem, co się ze mną dzieje. Koledzy oglądali się za dziewczynami, komentowali, jak to chłopaki. Ja zazwyczaj w takich sytuacjach byłem trochę na uboczu. Nie bardzo rozumiałem, co im się tak podoba, ale za wszelką cenę starałem się dopasować do otoczenia. To właśnie w gimnazjum zauważyłem, że jestem inny. Strasznie się tym przejmowałem, bo byłem bardzo wierzący. Moi dziadkowie są Świadkami Jehowy. Chociaż nigdy nie chciałem należeć do tej religii, to wiele wartości, jakimi dziadek z babcią się kierowali, przeniosłem do swojego życia – choćby tę, że homoseksualizm jest czymś złym, wynaturzeniem i grzechem, dość jasno opisanym w Biblii.

Zawziąłem się. Nie chciałem być homoseksualistą, nienawidziłem siebie za to. Zacząłem sobie wmawiać, że zainteresowanie chłopakami wynikało z tego, że chciałbym wyglądać i być tak męski, jak oni. To był najgorszy okres w moim życiu. Do tego nie potrafiłem się bronić, byłem gnębiony w gimnazjum. Przeżywałem małe zauroczenia, ale byłem wycofany w kontaktach z kolegami. Za to wciąż bardzo dobrze dogadywałem się z koleżankami. Często pytano mnie o dziewczynę, kiedy się pojawi, czemu jej nie mam? Aż w końcu otoczenie przymusiło mnie do rozpoczęcia poszukiwań, których w głębi duszy nie chciałem.

W mojej głowie spotykało się wiele sprzeczności. Marzyłem o rodzinie, o byciu wspaniałym, kochającym, czułym mężem i ojcem. Nigdy nie chciałem być jak mój własny ojciec, który nie starał się, by mieć dobre relacje z dziećmi. Do tego rodzice często się kłócili, w domu zdarzała się przemoc – na szczęście nas jako dzieci nigdy ona nie dotknęła. Widząc, co się działo w domu, obiecałem sobie, że będę zupełnie inny. Nie widziałem też innej drogi poza małżeństwem z kobietą. Nie dopuszczałem nawet myśli, że mógłbym ułożyć sobie życie z facetem. Byłem przekonany, że homoseksualizm to choroba, z którą trzeba walczyć. W sąsiedztwie mieszkali dwaj geje. Byli wyśmiewani. Mama chociaż żywiła do nich sympatię, to w domu komentowała to różnie. Do dzisiaj nie wiem, dlaczego wybrałem tradycyjny związek. Ze strachu? Z obrzydzenia do homoseksualizmu? Nie mam pojęcia. Nawet jeszcze niedawno potrafiłem być homofobem.

Przyszedł czas, że znalazłem tę jedyną. Miałem nadzieje, że pierwszy seks udowodni mi, że jestem hetero. Po dwóch nieudanych podejściach z mojej winy, za trzecim się udało i jakoś poszło. Byłem cały w skowronkach, bo wierzyłem, że jest nadzieja, że jestem normalny. Na samym początku widziałem, że mamy zupełnie inne charaktery. Ona dominująca, zadziorna, ja obrzydliwie miły, grzeczny. Bezsprzecznie byłem zakochany. Odczuwałem miłość taką, jaką była. Nie do końca wiedziałem, jak ona powinna wyglądać, co powinienem czuć. Czułem coś dobrego i to ciągnęło mnie dalej. Dzisiaj wiem, że to, co czułem, było czymś podobnym do miłości, ale nie miłością samą w sobie. Do dzisiaj nie wiem, co to prawdziwa miłość.

Dość szybko się oświadczyłem, uważałem, że nie ma na co czekać, skoro lubimy spędzać ze sobą czas, jest nam dobrze razem. Po roku ślub, po 3 miesiącach decyzja o dziecku. Przeszliśmy z żoną wiele złych chwil. By zawalczyć o nasze dobro, odizolowaliśmy się od moich przyjaciół i mojej rodziny. Nie wiem, dlaczego na to pozwoliłem. Bardzo chciałem ją uszczęśliwić, a unieszczęśliwiłem samego siebie. Zacząłem się oddalać od żony. Czułem się jakbym żył życiem kogoś innego. Na świecie pojawił się syn, najpiękniejsza chwila mojego życia. Te narodziny zbiegły się w czasie ze śmiercią mojego Taty. Bardzo to wszystko przeżyłem. Zacząłem wpisywać w google frazy typu „mąż gej”, „jak wyleczyć się z homoseksualizmu”. Te ukryte pragnienia bliskości mężczyzny zaczęły coraz bardziej uderzać we mnie. Wszedłem na blog Adama i się zaczęło. Przeczytałem wszystko od dechy do dechy. Poczułem jakbym zderzył się ze ścianą. „Ta historia to moja historia”. Rozsypałem się, myśli krążyły tylko wokół tego, że sam siebie oszukałem i wszystkich dookoła. Myśli, że marnuje życie mojej żonie, która pragnęła drugiego dziecka. To kolejna rzecz, która przycisnęła mnie do ziemi. Tak bardzo miotały mną te emocje, że któregoś wieczoru pękłem i się popłakałem. Cały roztrzęsiony powiedziałem o sobie żonie. Ta nadzwyczaj spokojnie to przyjęła. Doszliśmy do wniosku, że może jestem biseksualny i w pełni to zaakceptowała. Ja – ze strachu przed rozwaleniem małżeństwa, rodziny – za wszelką cenę próbowałem zrozumieć i zmienić to, co się ze mną działo. Znalazłem informacje o terapii reparatywnej. Zacząłem czytać o tym książkę. Uspokoiło mnie to trochę i uwierzyłem, że jest nadzieja na „wyleczenie”, a zarazem na uratowanie rodziny. Ten stan względnego spokoju utrzymał się przez około 3 miesiące. Po tym czasie myśli o tym, że zmarnuje życie mojej żonie powracały. Pragnienia również. Mylnie odczytałem to, że te pragnienia były w sferze fizycznej. Można powiedzieć, że zwariowałem.

Postanowiłem spotkać się z facetem, by raz na zawsze przekonać się kim jestem. Nie było to miłe doświadczenie, wręcz przeciwnie – traumatyczne. Załamałem się, bo to niczego nie wniosło, a później czułem do siebie obrzydzenie. Teraz wiem, że nie tego szukałem, nie seksu, a bliskości emocjonalnej. Moja walka z samym sobą trwała osiem miesięcy. Oddaliłem się od żony znacznie, nie potrafiłem jej przytulić, okazywać uczuć, żyliśmy obok siebie. Ona w przeświadczeniu, że ma idealnego, męża, takiego, którego wszyscy zazdroszczą, którym mogłaby się chwalić. Ja czułem się bardzo źle, odizolowany od rodziny, przyjaciół, totalnie sam. Nie byłem szczęśliwy w tym związku. Nie potrafiłem zapanować nad wrogością żony do ludzi, których kochałem i potrzebowałem. Pozwoliłem na zbyt wiele, co mnie zniszczyło, a miało dać szczęście – inwestycja w rodzinę – priorytet, marzenie i dzieło mojego życia. Było wiele momentów, kiedy chciałem odejść i to nie ze względu na drzemiącą we mnie homoseksualność. To nie miejsce, by się o tym rozpisywać, ta historia byłaby zbyt długa.

Powstała grupa wsparcia GAMMA Polska. Coś, na co w głębi duszy czekałem. Iskra do zmian w moim życiu. Być może odniesiecie wrażenie, że to wszystko wygląda tak prosto z mojej strony. Tak nie było. Dojrzewałem do tej decyzji, a wsparcie, jakie otrzymałem, dało siłę. Nie, nikt do tego mnie nie przekonywał. Nie musiał. Wiedziałem, że ten czas nadejdzie. Czas, kiedy trzeba sprawę postawić jasno i odejść.

Powiedziałem żonie, że odchodzę z dnia na dzień. Że tak naprawdę moja miłość uleciała, że jestem gejem i to się nie zmieni. Nie mogę dalej marnować jej życia. Zasługuje na mężczyznę, który będzie ją kochał miłością prawdziwą, będzie patrzył jak „prawdziwy” facet na kobietę z należnym pożądaniem, czułością. Spakowała mnie i pojechałem na noc do mamy. W nocy prosiła, bym wrócił, na jakiś czas, by mogła się z tym oswoić. Wróciłem na 2 tygodnie, po czym wynająłem mieszkanie.

Poukładanie życia na nowo nie było łatwe. Opieka nad synem była dla mnie priorytetem. Żona na początku była przyjaźnie nastawiona, dużo rozmawialiśmy o tym, jak to wszystko dalej rozwiązać. Niestety żal i rozgoryczenie wzięły górę. Zaczęła używać syna jako karty przetargowej. Na szczęście później zrozumiała, że nie możemy mieszać dziecka do naszych spraw. Minęły 2 miesiące od mojej wyprowadzki. Jest względny spokój. Dzielimy się opieką, syn jest u mnie w każdy weekend, a w poniedziałki i środy jeżdżę do domu żony, by spędzić z nim trochę czasu, wykąpać go i położyć spać.

Zdaję sobie sprawę, że to, co zrobiłem żonie, jest niewyobrażalnie bolesne. Miała poukładanie życie i plan, by się ze mną zestarzeć. Pewnie wyrzuty sumienia zostaną ze mną na długo, ale wiem jedno – nie było innego wyjścia. Gdybym dalej próbował oszukiwać siebie i wszystkich dookoła, mogłoby to się źle skończyć. Jestem zdania, że mamy tylko jedno życie i każdy z nas zasługuje na szczęście i bycie prawdziwym sobą. Moja żona jest bardzo młoda i ma ogromne szanse na ułożenie sobie życia. Zrobię wszystko, by jej w tym pomóc.

Dla tych, którzy są w podobnej sytuacji i jeszcze nie podjęli decyzji – TERAPIA. To jedyne rozwiązanie, by poukładać sobie wszystko w głowie. Chociaż ja radziłem sobie bez niej do momentu odejścia, to na pewno byłoby mi łatwiej, gdybym ją wcześniej rozpoczął. Moje odejście było jak tornado. Sam czułem, że robię coś pod wpływem chwili i wielkich emocji. Nagromadzenie tych wszystkich uczuć było w tak wysokim stężeniu, że nie byłem w stanie nad tym zapanować. Do teraz nie pamiętam wszystkich sytuacji, jakie wtedy miały miejsce. Byłem na kilku spotkaniach u psychologa. Czułem, że wpadam w depresję, że dzieje się coś niedobrego. Miałem konflikt emocjonalny. Z jednej strony rozrywał mnie żal, bo skrzywdziłem osobę, którą niegdyś kochałem, z drugiej czułem rozpierającą radość z bycia sobą i jednoczesne wyrzuty sumienia. Psycholog uświadomił mi, że to, co się ze mną dzieje, nie jest niczym złym. Radość jest czymś naturalnym. Na siłę próbowałem się unieszczęśliwiać smutkiem, bo uważałem, że nie zasługuję na nic dobrego. Przestałem bronić się przed radością i przejmować rzeczami, na które nie mam wpływu. Jest mi po stokroć lepiej. Chciałbym wykrzyczeć całemu światu, że osoby LGBT to normalni, zwyczajni ludzie. Nie ma w nich nic strasznego ani złego. Większość otaczających mnie ludzi już o mnie wie. I nie krytykuje za to, że pobłądziłem i to bardzo. Akceptują mnie. To mi daje siłę, by optymistycznie patrzeć na przeszkody, które czyhają tuż za rogiem – np. reakcje, z jakimi spotka się mój syn w przyszłości. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by jak najmniej na tym ucierpiał.

Drogie Żony Homomężów. Wiem, że w takich momentach świat się wali. Dla Was też powinno znaleźć się miejsce, gdzie dostałybyście wsparcie. Kiedy wiemy, że ktoś jest w podobnej sytuacji, jest łatwiej, można wymienić się doświadczeniami. Wiem też, że moje słowa kierowane do Was podnoszą ciśnienie, za co z góry przepraszam. Moja żona broni się przed terapią jak tylko może. Kiedy tylko o niej wspomnę, słyszę, że to ja jestem nienormalny, a nie ona. Chcę Wam tylko powiedzieć, że terapia jest w stanie pomóc zrozumieć i skrócić czas pozbierania się. Po co przyjmować ten ból, kiedy można go załagodzić? I nie jest tak, że to z Wami jest problem. Problemem jesteśmy my homomężowie, którymi się staliśmy przez szalejącą homofobię. Oszukaliśmy was, nauczyliśmy się udawać hetero. Tylko nie odbierajcie związku jako ucieczki, szukania przez nas schronienia. To marzenie o byciu „normalnym”. I każdy z nas homomężów nie chce, byście myślały, że to życie z nami było fikcją. Uczucia były prawdziwe –  miłości, jakkolwiek definiować to uczucie przynależności i szczerej dobroci dla drugiego człowieka, nie da się zafałszować, nie można jej udawać, jak bycia hetero. To, że byłyście całym naszym światem, było szczere.

Ja na tą chwilę sam czuję się oszukany przez świat, przez ludzi. Gdybym miał odwagę porozmawiać o tym z kimkolwiek, mając chociaż minimalną nadzieję na akceptację i pomoc, to nigdy bym nie skrzywdził kobiety. To jest strasznie trudne i ciężkie do zrozumienia nawet dla mnie. Teraz wszystko wygląda zupełnie inaczej niż wtedy, kiedy dorastałem. Życzę Wam – Żonom – dużo siły, by zadbać o siebie i zawalczyć o lepsze życie.

Wanda

Jestem lesbijką i mówię to głośno i wyraźnie od dziesięciu lat, choć początki też do najłatwiejszych nie należały. Mając lat osiemnaście spotykałam się z chłopakiem. Kochałam go, jednak czułam, że to nie może być tak, że to już. Że to cała ta miłość, o której czytałam i słuchałam, którą widzałam na filmach. Kochałam go tak, jak kocha się przyjaciół. Potrzebowałam chwili, żeby móc sama przed sobą przyznać, że nie jest to miłość romantyczna. Było mi z nim dobrze, ale szybko urwałam naszą relację, widząc, że nie dam mu tego, czego on potrzebuje. I nie mam na myśli tylko łóżka. Bardziej całe to zaangażowanie, spojrzenia pełne miłości, fascynację. Tego się oczekuje, kiedy się kocha. Wiedziałam, że tylko zajmuję miejsce dziewczynie, która z przyjemnością mu to wszystko odda.

Wychowałam się w malutkim miasteczku, w którym od lat krążyła jedna legenda o homoseksualiście. Mimo wszystko, bardziej identyfikowałam się z tą, nieznaną mi osobą, która nasze miasteczko musiała opuścić (dzisiaj doskonale rozumiem dlaczego), niż z tym powszechnie znanym schematem, w którym odnalazła się większość moich przyjaciół, znajomych. Cała moja rodzina.

Zarejestrowałam się na serwisie dla osób LGBT i odkryłam, że sama wymiana wiadomości z drugą kobietą daje mi więcej, niż realne spotkania z mężczyznami. Ekscytacja, euforia, ściski w żołądku, ciarki, wypieki. W końcu mogłam przyznać, że jestem zakochana. Zakochana po uszy w kobiecie. Wyjechałam, byłyśmy razem kilka lat, potem się rozstałyśmy, ale wiedziałam już kim jestem.

Kilka lat później poznałam, jak wtedy myślałam, miłość swojego życia. Absolutny szał. Kompletnie straciłam dla niej głowę. Była kobietą heteroseksualną, jednak wysyłała sprzeczne sygnały. Poznała osobę, która strzelała do niej z miłości bazooką. Czuła się kochana. Możliwe, że nikt wcześniej nie dał jej tyle miłości. Trudno z tego zrezygnować, w końcu każdy tego potrzebuje. Przyszedł moment, w którym stwierdziła, że ja również jestem miłością jej życia i chce już ze mną i tylko ze mną. Nie bez przyczyny zaczęłam ten tekst hisotrią o relacji z chłopakiem, którą szybko ucięłam. Ucięłam ją, bo nie chciałam go ranić. Przez pryzmat przeżyć, które przytrafiły mi się później, jestem z tej osiemnastoletniej siebie bardzo dumna.

Zatraciłam się w tym uczuciu, jednak kiedy opadła pierwsza fala oślepiającego szczęścia, zaczęłam żyć w ciągłym napięciu, że pewnego dnia pojawi się mężczyzna, który mi ją zabierze. Składało się na to kilka czynników. Fakt, że przez dwa lata związku, w jej rodzinie funkcjonowałam jako „przyjaciółka”. Nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego mimo tej ogromnej miłości, o której mnie nieustannie zapewniała, nie mogła się do mnie w niektórych kręgach „przyznać”. Kolejny czynnik, chyba najsilniejszy – widziałam jak reaguje na facetów. Sorry, ale tego się nie da wyciszyć, pozbyć. Jednakże bardzo chciałam wierzyć w to, co do mnie mówi. Tłumaczyłam sobie, że prawdziwy związek to taki, w którym jest przestrzeń. Dużo przestrzeni. Poza tym, zdawałam sobie sprawę z tego, że każdy czasem ma ochotę na flirt. Kochać, to nie znaczy ograniczać. Ale przede wszystkim wiedziałam, że jeśli będzie chciała zdradzić, to zdradzi i nie będę miała no żadnego wpływu. I tak też się stało.

Niełatwo jest przedłożyć czyjeś dobro nad swoje, ale warto się czasem solidnie nad tym zastanowić.