Dustin Lance Black – kiedyś wystraszony chłopiec, wiernie trzymający się doktryny mormońskiego kościoła Świętych w Dniach Ostatnich, dzisiaj dumny mąż brytyjskiego sportowca Toma Daley’ego, tata Robbiego, zdobywca Oskara, autor wydanej właśnie książki „Mama’s Boy”.
Dustin długo nie mógł znaleźć motywacji do napisania autobiografii, szukał „klucza” do narracji. Ten pojawił się, gdy do władzy doszedł Donald Trump, którego administracja odkręca osiągnięcia poprzednich rządów USA w zakresie praw i wolności LGBT+. Dustin poczuł, że przyszedł czas by opowiedział swoją historię. Historię, która, jak mówi, udowadnia, że szczere rozmowy i czas pozwalają zmienić sposób myślenia najbliższych. Matka Dustina długo mówiła o gejach pejoratywnie, sprzeciwiała się dopuszczeniu ich do służby wojskowej, by po dziesięciu latach od coming outu Dustina stać się sojuszniczką społeczności LGBT. Dustin namawia do rozmów z bliskimi, nawet jeżeli są trudne, bo mogą one prowadzić do zmiany ich poglądów, a w konsekwencji zwiększyć poparcie dla sił politycznych, które chcą otwartych i akceptujących różnorodność społeczeństw.
W moim przypadku jest podobnie. Potrzeba było kilku lat, by doszło do osobistego spotkania moich rodziców z Danielem. „Synu, witamy w rodzinie!” – wykrzyknął ostatnio ze wzruszeniem mój ojciec po naszej wspólnej kolacji. Mama nie może się teraz doczekać dnia, w którym będzie gościć Daniela w swoim ogrodzie i domu.
Dustin Lance Black jest autorem scenariusza do filmu „Obywatel Milk”, opowiadającego historię amerykańskiego działacza społecznego na rzecz równouprawnienia gejów i lesbijek i polityka Harveya Milka. Z innych projektów Blacka warto obejrzeć serial „When we Rise” oraz wysłuchać podcast „Surrogacy: A Family Frontier”, o wyzwaniach z jakimi mierzą się pary jednopłciowe, które decydują się na surogację. Dustin jest też aktywistą, miał swój udział w walce o małżeństwa osób tej samej płci w USA (słynne orzeczenie Sądu Najwyższego w 2015 roku).
Przesłanie Dustina Lance Black’a o wadze i „skuteczności” rozmów z bliskimi jest wyjątkowo aktualne dzisiaj w Polsce, gdy kwestie LGBT weszły do czołówki tematów kampanii wyborczych. Historie takie, jak Dustina, inspirują. Pomyślałem więc, że przetłumaczę fragment jego książki.

Oto wyimek z „Mama’s Boy” w moim amatorskim przekładzie:
Gdy w wieku sześciu lat zdałem sobie sprawę z tego, że jestem gejem, praktycznie nie miałem wyboru: mogłem się schować lub cierpieć wstyd i doświadczać osobistych i rodzinnych konsekwencji ujawnienia prawdy. Wybrałem więc ukrywanie się. W wieku dwunastu lat rozważałem samobójstwo, by uśmierzyć ból izolacji i wstydu. W wieku dziewiętnastu lat próbowałem zastąpić miłość posiadaniem rodziny, usiłując zapłodnić młodą kobietę. To wszystko dlatego, że mój kościół, mój stan, media, sąsiedzi – wszyscy wmawiali mi, że geje wiodą niegodne życie, w chorobie, są skazani na śmierć i wieczną samotność w gorejącym piekle.
Mam wiele sympatii wobec mojego rodzinnego Teksasu i amerykańskiego Południa. Kościół Świętych w Dniach Ostatnich wspierał moją rodzinę na wiele sposobów, ale jego doktryna od dawna rozrywała mnie od środka. Patrzyłem na swojego starszego przyjaciela Ryana, który po coming oucie powstał jak feniks z popiołów. Mogłem też na własne oczy przekonać się, że jego przyjaciele geje nie kryli pod włosami rogów, jak przekonywał nas nasz mormoński prorok, albo że nie byli chorzy czy przygnębieni, jak twierdzili psychiatrzy w telewizjach śniadaniowych. Wręcz przeciwnie – znajomi Ryana wydawali się równie, jeżeli nie bardziej szczęśliwi od wielu moich heteroseksualnych znajomych – rozkwitali właśnie dzięki coming outowi, a nie pomimo wyjścia z szafy.
W otaczającej mnie rzeczywistości zostałem więc skonfrontowany z licznymi przykładami gejów, którzy nie potwierdzali tych obrzydliwych historii, którymi byłem karmiony całe życie. W modlitwie, na kolanach, wyciszałem się i wsłuchiwałem w głos…, ale nie w głos, o którym istnieniu twierdzili nasi prorocy – w głos mojego serca. Bo jeżeli Bóg naprawdę istniał, to przemówiłby poprzez miejsce o wiele głębsze w moim ciele niż poprzez moje nienaturalnie pomięte, małe uszy. Mam wrażenie, że tamtej nocy rzeczywiście usłyszałem głos jakiegoś Boga, szepczący do mnie: „jestem miłością”. Więc… wybrałem miłość.
Zamiast biec dalej, ciągle się kryć, zatracać w pracy, stare kłamstwa przykrywać setkami nowych, potęgować wstyd albo wymyślać nowe sposoby na zakończenie mojego życia, zacząłem spisywać moją historię na marginesie moich szkolnych notatek. Odtwarzałem każdy moment, w którym wiedziałem kim jestem, ale tchórzyłem i nie akceptowałem siebie, całą złość wobec tych, którzy ze wszystkich sił próbowali mnie przekonać, że nie jestem zdolny do miłości i nigdy nie będę kochany. Potem przepisałem, wyciąłem i przykleiłem na kartkę wszystkie te słowa, tworząc siedemnastostronicowy „manifest”, który położyłem na umywalce naszego biednego mieszkania. Wziąłem kostkę mocno różowego, nawilżającego mydła Ryana, marki „Oil of Olay” i nasmarowałem na lustrze: „Przeczytaj to. Zrób z tym co chcesz. Carpe diem”. Potem pobiegłem na uniwersytet na zajęcia z poezji współczesnej – w pełni świadomy, że mój najwierniejszy sojusznik niebawem znajdzie ten manifest i że moja najgłębiej skrywana tajemnica wyjdzie na jaw.
FRAGMENTY Z „MANIFESTU”, 6 MARCA 1995:
Drogi Ryanie, mój najszczerszy i najukochańszy przyjacielu.
Bóg mi Ciebie zesłał! Jesteś błogosławieństwem, nieocenionym darem… O kurde, jak się zaczyna coś takiego? Jezus, Maria, nagle czuję jakby to miała być najbardziej egoistyczna rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłem. Może rzeczywiście nikt na powierzchni tej zielono-niebieskiej planety na tym nie skorzysta, a już najmniej ja. Moja mama kilka razy mi powiedziała, że w jej wypadku największym egoizmem było poślubienie Jeffreya Scotta Bischa. Nie pomyliła się – małżeństwo to było całym jej życiem, radością, miłością, szczęściem. Potwornie się boję, że mój niezwykle samolubny akt nie zaowocuje podobnie wspaniałym rezultatem.
[Na osobnej kartce doczepione były zszywaczem dwa kawałki papieru (rolki z banku na dziesięciocentówki) z napisami: „Odkryj, jeżeli się odważysz”. Pod jedną z nich napis: „Jestem”, pod drugą „gejem”.]
[Góra kolejnej strony:] „Trzęsę się cały. O Boże, już po wszystkim, tak? Ten pakiecik coś zamyka… i to mnie przeraża. Wszystko przez to stracę. Dlaczego Bóg mnie przeklął? Moja mama i bracia mnie odrzucą. Wszystko, czego kiedykolwiek chciałem, to mieć rodzinę. Małego synka. O Boże, jak ja zawsze chciałem mieć dzieci! FUCK YOU! JAK BÓG MOŻE TO ROBIĆ? PIEPRZONY ŁASKAWCA! Wszystko stracone. Po co żyć dalej! Potrzebuję Ciebie, Ryan, teraz bardziej niż kiedykolwiek. Błagam, nie mów o tym nikomu, ale zatrzymaj ten list; to jest nasze, a kiedy zdecyduję, podzielę się tym ze światem, ale jeszcze nie teraz. „Skorzystałem z TEJ okazji”. Tyle mogę na tę chwilę.

Zgadzam się, że akt ten był trochę teatralny, ale stawka w tamtym czasie, w tamtym wieku była dla mnie ogromna. Moje kiełkujące serce drama queen (histeryczki) doświadczało palpitacji, gdy wracałem z uniwerku do domu. Zaparkowałem auto tam, gdzie zwykle, w bocznej uliczce. Wziąłem głęboki oddech i powoli ruszyłem w kierunku domu. Gdy skręciłem, ujrzałem Ryana kroczącego w moim kierunku, ze spuszczoną głową, zamyślonego. Moje serce zaczęło łomotać jak młot pneumatyczny. Gdy podniósł głowę i mnie ujrzał, ulga zmyła z jego twarzy posępną minę. Nie przyśpieszył, taki luzak jak on nie mógłby. A gdy do mnie doszedł, powiedział po prostu “Wyszedłem Cię szukać. Bałem się, że coś sobie zrobisz”. Obawy Ryana nie były przesadzone. To były mroczne czasy, samobójstwo było zbyt częstym środkiem ucieczki od strachu i wstydu, którymi homoseksualne dzieci były obciążane. Wg. badań – trzech z czterech homoseksualnych nastolatków rozważało w tamtych czasach samobójstwo. Byłem jednym z nich. Ryan dobrze rozumiał te emocje. Lata wcześniej jeden z licealnych przyjaciół Ryana przerzucił sznur przez pręt w szafie na bieliznę w swojej sypialni, wspiął się na krzesło, zawiązał pętlę wokół szyi i wsłuchując się we wdrukowany w siebie głoś nienawiści, wypchnął krzesło spod swoich stóp. Rodzice odkryli jego wiszące ciało trzy godziny później. Milczeli o jego śmierci równie sumiennie, jak on milczał o swoich kłopotach. Nikt nigdy nie nazwał powodów jego śmierci, ale ci z nas, którzy widzieli siebie w jego oczach, wiedzieli, dlaczego targnął się na życie. Ryan przyjaźnił się z tym chłopakiem i po lekturze mojego nadmiernie dramatycznego „manifestu”, obawiał się, że podobnie tragiczny scenariusz rozgrywa się i z moim udziałem. Zaspał tego poranka, a gdy przeczytał moje słowa, spanikował, porwał kluczyki do samochodu i wybiegł z domu. Wtedy się spotkaliśmy.
Mój manifest był przeciwieństwem listu samobójcy. To była deklaracja woli życia, jawnego życia. Gdy rozpoznałem w oczach Ryana czego się obawiał, pomyślałem o jego przyjacielu z liceum i o drodze, którą wybrał, być może jedynej, którą był w stanie zobaczyć. Poczułem, że miałem wybitne szczęście mieć Ryana w swoim życiu, bo Ryan wskazał mi inną drogę.
„Radosnych urodzin”, powiedział, choć był dopiero 6. marca, a moje urodziny wypadały kilka miesięcy później. I dodał: „Dzisiaj są Twoje nowe narodziny. Możesz zacząć od nowa”.