Hannah Gadsby to ja

W tym, czego słucham i co czytam, próbuję znaleźć odpowiedź na kilka ważnych dla mnie pytań: dlaczego nasze życie publiczne nie jest w lepszej formie, dlaczego nie jesteśmy jako zbiorowość mądrzejsi, dlaczego wciąż popełniamy te same błędy?

Australijka Hannah Gadsby odpowiada tak, że klękajcie narody! Ona nie tylko wie „dlaczego”, wie też, co zrobić, by było lepiej.

„Nanette” Hanny Gadsby to popularny stand-up – jeden z wielu dostępnych na Netflixie, ale jednocześnie zupełnie wyjątkowy. „Nanette” to paradoksalny monolog – jednocześnie zabawny, autotematyczny i poruszający […] dający publiczności poczucie uczestniczenia w czymś niezwykle ważnym– twierdzi krytyk filmowy Karol Kućmierz. Dla mnie „Nanette” to żarliwe zawołanie do rewolucji, manifest społeczno-polityczny, wygłoszony w formie monologu na miarę szekspirowskich sztuk. Wiele w nim kunsztu scenicznego, dramatu i śmiechu, refleksji nad kwestiami najważniejszymi. A Hannah Gadsby jest w mojej ocenie nie „tylko” stand-uperką, ale aktywistką, filozofką, historyczką i polityczką.

W pierwszej połowie swojego performansu Gadsby upaja publiczność serią żartów, zabawia nas, daje się poznać i polubić. Pękamy ze śmiechu przy kolejnych dowcipach o lesbijce, która według innych lesbijek jest nienazbyt lesbijska. W drugiej części Hannah zmienia front – przestaje żartować i chwyta nas za gardła.  Mówi, że nie może już sprowadzać swojej tożsamości seksualnej do serii stand-upowych żartów, bo w ten sposób umniejsza samą siebie i zafałszowuje własną, trudną historię, że ją to męczy, że nie może tego robić sobie i innym, którzy się z nią identyfikują (a sala opery w Sydney wypełniona jest po brzegi).

Dalej jest już śmiertelnie poważnie, a kolejne wtrącane dowcipy służą tylko jako narzędzie do utrzymania uwagi widzów. Gadsby identyfikuje chorobę, która toczy nasze społeczeństwa, obnaża niszczące mechanizmy zależności społecznych, sprzeciwia się dogmatom, które są tak wszechobecne, że ich zwykle nie zauważamy lub wręcz je konformistycznie akceptujemy. Wychodząc od swojej trudnej przeszłości, stand-uperka rysuje świat, w którym kończy się supremacja białego heteronormatywnego mężczyzny i zaczyna prawdziwe równouprawnienie. Powstaje przestrzeń dla wszystkich tych, którzy białymi heteronormatywnymi mężczyznami nie są. Gadsby ich nie nienawidzi, nie przedstawia ich jako wrogów, prosi jedynie o zrozumienie, że podzielenie się przez nich władzą jest właściwym krokiem na drodze rozwoju naszej cywilizacji. Zadaje absolutnie kluczowe pytanie: dlaczego głos siedemnastoletniej dziewczyny ma być z założenia mniej ważny od głosu białego mężczyzny w średnim wieku u szczytu kariery? I dodaje, że gdybyśmy wszyscy obnażali czyny mężczyzn, którzy nadużywają władzy, to może w Białym Domu rządziłaby dzisiaj kompetentna kobieta w średnim wieku, a nie mężczyzna, który otwarcie przyznaje się do molestowania kobiet.

 

 

Hannah Gadsby wychowała się w małej miejscowości Smithton, w australijskim stanie Tasmania. Może właśnie to powoduje, że jej historia jest mi tak bliska. Czuję, że Smithton to tasmański Pcim. Homoseksualizm w Tasmanii był przestępstwem do 1996 roku! Że tak powinno pozostać, uważało 70% tasmańczyków. Hanna dorastała przekonana, że bycie lesbijką, to grzech, a geje to „obrzydliwi pedofile”. Głęboko te poglądy zinternalizowała, karmiąc w ten sposób silną nienawiść do siebie samej. Jej wewnętrzna homofobia stała się „tak naturalna, jak grawitacja”. Hanna opowiada o przeprosinach od matki, która wyznała jej, że wychowywała ją na osobę heteronormatywną, bo była przekonana, że świat się nie zmieni i zawsze będzie wrogi i groźny dla mniejszości. Hanna nie zrobiła w ostatnie święta coming outu wobec swojej babci, bo nadal wstydzi się tego, kim jest – nie na poziomie intelektualnym, ale biologicznym, na poziomie lęków nabytych w dzieciństwie.

Ja w ostatnie święta także musiałem po raz kolejny zawalczyć o siebie. Nie mogliśmy dojechać w moje rodzinne strony, więc świętowaliśmy (szalenie miło) w gronie naszej patchworkowej, tęczowej rodziny – Daniel, Anka, Maja, Lena, moja serdeczna przyjaciółka ze studiów oraz ja. Okazało się, że na świątecznym przyjęciu w domu moich rodziców (gdzie nas zabrakło) rozmawiano o wszystkim poza tym, że moja sytuacja rodzinna uległa zmianie (a przecież jestem po rozwodzie, żyję i mieszkam z Danielem, Daniel wychowuje wnuczki moich rodziców, bratanice mojej siostry). Więcej nawet – na pytanie, co u mnie i Anki, moi rodzice i siostra odpowiedzieli: „wszystko dobrze”, tworząc iluzję, że żyjemy w szczęśliwym związku. Czy zachowaliby się tak, gdyby nie wstydzili się tego, że jestem w związku z mężczyzną? Wkurzony i rozczarowany, wysłałem ciotkom i kuzynom, którzy byli na spotkaniu, zdjęcie z naszej tęczowej wigilii, a do siostry napisałem, że rodzinna zmowa milczenia mnie męczy. Jak Hannah Gadsby, nie czuję się zmęczony swoją orientacją, lecz wysiłkiem wykorzeniania homofobii.

W „Nanette” Gadsby obnaża swoje najbardziej intymne emocje. Opowiada swoją historię bez cenzury, ponosi duży koszt emocjonalny, bo uważa, że warto, że to najlepsze narzędzie zmiany. Prosi także, by każdy opowiedział swoją historię, bo każda jest wartościowa: Chcę, by usłyszano wszystkie nasze historie, bo w nich jest lekarstwo na chorobę, która toczy nasze społeczeństwa. Czy tego chcesz czy nie, twoja historia jest moją historią, a moja historia jest Twoją historią. Tylko w ten sposób, otwierając się na różne perspektywy, namalujemy naszymi historiami lepszy świat.

3 myśli na temat “Hannah Gadsby to ja

  1. Czy nie wydaje się jednak, że rodzina może potrzebować czasu na oswojenie się z Twoimi wyborami, a powiedzenie dalszej rodzinie o zmianach w Twoim życiu może być dla nich bolesne, trudne? (Dla Ciebie też kiedyś było, więc tym bardziej powinieneś ich zrozumieć!)

    Przecież coming out to Twoja sprawa i nie powinieneś oczekiwać, że rodzice, sami borykający się jeszcze z „nowinami” i tempem wydarzeń będą oznajmiać wszystko innym… Jeśli życzysz sobie tego by wiedzieli o Twoim nowym życiu pozostali krewni, sam im o nim opowiedz.

    Nie powinieneś być wściekły na swoich bliskich. Daj im tę samą przestrzeń, jakiej od nich oczekujesz: 1) mają prawo do swoich odczuć, ocen, do braku akceptacji Twoich wyborów wreszcie (tak jak Ty nie musisz akceptować ich stanowiska!) 2) coming outu dokonaj osobiście – inaczej stawiasz rodzinę w kłopotliwej sytuacji, jesteś dorosły – wiem, że wygodniej byloby przyjechać za rok na święta, gdy kto inny powie i wszyscy jakoś „to przełkną”, ale trudnyh rozmów nie unikniesz, nie zrzucaj ich na innych!

    Ja jestem siostrą cioteczną lesbijki, ujawniła się przede mną… Nie chce jednak oznajmiać wszystkim swoich preferencji, więc tym samym wepchnęła mnie „do szafy”, zmuszając do kłamstw, uników itd. choćby w rozmowach z naszą ukochaną babcią. Ale nie wyobrażam sobie też bym to ja miała za nią mówić o jej wyborach! To jest zawsze okropne położenie…

    Jestem katoliczką, konserwatystką z wyboru i mam na te sprawy inne, niż Ty zapatrywania. Dodam więc, że nie pochwalam wyborów mojej siostry ciotecznej, nie rozumiem jej i nie potrafię pogodzić prawdy Ewangelii i z tym, co od niej usłyszałam. Tym bardziej bolesne dla mnie było jej wyznanie zbyt, choć doceniam jej zaufanie i nie przestałam jej kochać. Moja siostrzana miłość nie oznacza jednak, że będę afirmować każdy jej wybór.

    Może moja perspektywa pokazuje to, co w Twojej rodzinie dzieje się teraz?

    P.S. nie wyobrażam sobie świąt w takim jak Wasze wydaniu. Trzeba wybrać: Chrystus, czy takie życie? Przecież fundujecie dzieciom mnóstwo sprzeczności! Co w zasadzie świętowaliście? Piszę to bez ironii, jedynie z olbrzymim zdziwieniem… Przecież Twój obecny styl życia stanowi zaprzeczenie chrześcijańskiego pojmowania rodziny, jak więc tłumaczysz sobie i córkom ten dysonans?

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s